23 stycznia 2015

Długa droga do Chicago


Stałam na mrozie ponad pół godziny, żeby dowiedzieć się, że mój bus do Chicago będzie opóźniony o godzinę. Była 9 rano, a zajęcia zaczynały się o 4 po południu, więc nawet mimo różnicy czasu bym na nie zdążyła. Poszłyśmy więc z D. (au pair z Danii) do pobliskiej biblioteki, żeby czekać w cieple.
Bus przyjechał za 1,5h... z oblodzoną przednią szybą. Kierowca powiedział, że coś jest uszkodzone i on nie może jechać dalej tym busem. Nie pozostało nam nic innego, niż czekać na bus zastępczy, który miał być wysłany z Detroit lub z Chicago, więc miał być za 1-6h! Po dłuższym czasie przyjechał bus - stary jak świat. Wyruszyliśmy więc z kilkugodzinnym opóźnieniem. Niedługo po opuszczeniu Ann Arbor zaczął padać śnieg i krótko po tym jechaliśmy już w strasznej śnieżycy. Widać było może 15-20m przed autobusem. Nasz rewelacyjny kierowca zabłądził, a na domiar złego wysiadło ogrzewanie. Ktoś sprawdził trasę na Google Maps i okazało się, że jedna z autostrad jest zamknięta, i musimy ją ominąć. Nie wjechaliśmy przez to do Kalamazoo, gdzie na busa czekali ludzie.
Do Chicago dojechaliśmy po 19. Od razu wzięłyśmy z D. taxi do uniwersytetu. Po drodze dowiedziałyśmy się, że autostrada I-94, którą mieliśmy jechać, była zamknięta z powodu ogromnego wypadku samochodowego.
Może to jednak szczęście, że nie wyjechaliśmy o czasie?
'Delikatnie' spóźnione poszłyśmy na zajęcia.

14 stycznia 2015

Długi weekend w Toronto

Jedną z zalet mieszkania w Ann Arbor jest fakt, że do granicy z Kanadą mam jakąś godzinkę. 

Pierwszego stycznia wsiadłyśmy z K. do samochodu i pojechałyśmy do mojej rodziny pod Toronto. Jechałyśmy trochę ponad 5h. Na granicy nie miałyśmy żadnych problemów.
Dojechałyśmy wieczorem, więc tego dnia nigdzie już nie poszłyśmy.
W piątek pojechałyśmy do Toronto. Najpierw poszłyśmy do CN Tower, a później do przepięknego Royal Ontario Museum. Chciałyśmy się przespacerować z wieży do muzeum, ale był taki mróz, że po kilkunastu minutach, zdecydowałyśmy się podjechać metrem. W muzeum byłyśmy do samego zamknięcia, a ja chętnie zostałabym tam dłużej niż te 2,5h.
W sobotę poszłyśmy na łyżwy, potem spędziłyśmy trochę czasu z moją rodziną, a wieczorem pojechałyśmy do Toronto spotkać się z innymi au pair z Ann Arbor, które pojechały tam na narty.
Do Brampton wróciłyśmy w niedzielę rano. Ogarnęłyśmy się, spakowałyśmy i udałyśmy w w drogę powrotną, która, z racji tego, że byłyśmy trochę wczorajsze, wydawała się jeszcze bardziej męcząca.
Po podliczeniu kosztów wyszło nam, że za paliwo zapłaciłyśmy nieco ponad $60, czyli wyszło po $30 na głowę! :) Jestem więc zdecydowanie do przodu, porównując to do $250, które zapłaciłam za samolot z Chicago.























7 stycznia 2015

Pogoda w Michigan, Christmas + New Year's Eve


Tyyle razy słyszałam, że jadę do zimnicy, że mnie w tym Ann Arbor tak zasypie, że z domu nie wyjdę, żebym lepiej wysokie buty kupiła, albo od razu cały kostium kosmonauty, żeby mi się nigdzie śnieg nie nasypał. Potem się jeszcze z tv dowiedziałam, że Washington, Wisconsin i moje Michigan to 3 stany, w których zawsze jest najwięcej śniegu.
No to przygotowałam wszystkie swetry, ciepłe bluzy, kupiłam wielką ciepłą kurtkę, ogromny szal, czapkę i dwie pary rękawiczek, bo co jak co, ale marznąć to ja bardzo nie lubię!


Śnieg spadł już w połowie listopada. W Thanksgiving mieliśmy nawet śnieżycę!

zdjęcie z 20 listopada

Pogoda zaskoczyła mnie jednak w święta (tak, zima kolejny raz zaskoczyła kierowców!), bo nie mieliśmy śniegu! Ba, nie było nawet dużego mrozu! Pod koniec grudnia było nawet kilka stopni na plusie i padał deszcz. Nie miałam więc białych świąt :<

Co do świąt.. Tutaj wygląda to zupeełnie inaczej niż w Polsce. Mimo tych wszystkich ozdób, światełek i świątecznej muzyki, które pojawiają się już w listopadzie (i wygląda to dokładnie tak, jak w filmach :p ), wcale nie czułam świątecznego nastroju. Wiecie, brakowało mi tych wszystkich kolejek w Tesco, 'nie jedz tego, bo to na święta', kłótni, o to, co kto robi, mycia okien dla Jezusa, barszczu z uszkami i całej reszty tej świątecznej krzątaniny. 
Spróbowałam tu upiec pierniki, ale chyba popełniłam błąd łącząc polski przepis z amerykańskimi składnikami, bo coś nie klikło i tylko wiewiórki chciały je jeść...


W wigilię pracowałam do około 14:30. Ogarnęłam się i pojechalismy do Northville na mszę, która była... w hali sportowej! Było tyle ludu, że do kościoła by się wszyscy raczej nie zmieścili, więc modliliśmy się na trybunach, a co!
Po mszy lało jak z cebra, więc pobiegliśmy szybko do samochodu i pojechaliśmy do domu znajomej bratowej mojego hosta na Christmas Party. Wyglądało to tak, że było sporo rozmów, jedzenia, prezentów i jedzenia. Na początku mega się nudziłam, bo były tam tylko rodziny z małymi dziećmi i ja, więc nie miałam nawet psa, żeby z kimś miło czas spędzić. Potem ktoś włączył 'Lego movie', więc nie było już tak źle :D
25 grudnia rano otworzyliśmy prezenty, a potem pojechaliśmy do domu mamy bratowej mojego hosta, gdzie znowu było pełno dzieci, jedzenia i prezentów. Tych ludzi znałam z Thanksgiving, więc było całkiem miło.
26 grudnia to tutaj normalny dzień, ale mój host ciągle miał wolne, więc rano pospałam, a wieczorem trochę rodziny przyjechało do nas i oczywiście znowu pojadłam.
Tutaj nie ma żadnych tradycyjnych świątecznych potraw (chyba, żeby liczyć ajerkoniak), a i specjalnych tradycji też nie mają.
Święta spędza się z rodziną i znajomymi, słucha się świątecznej muzyki i je się dwa razy więcej niż zwykle.

Tak, moje święta kręciły się wokół jedzenia, ale nie ma w tym chyba nic dziwnego, nie? ;)

Poczatkowo nie miałam planów na Sylwestra, więc zgodziłam się pojechać na narty z host rodzinką. Jedna z au pair, mieszkających blisko mnie miała w tym czasie wakacje, więc postanowiłyśmy po prostu iść do downtown Ann Arbor, a potem nocować u niej. Dwa dni przed Sylwestrem okazało się, że kilka innych au pair też nie ma planów, więc całą siódemką umówiliśmy się w downtown.
Było zimno jak pieron, więc najpierw poszliśmy zjeść kolację i zagrzać się w Mongolian Grill, a potem, zamiast szukać imprez w plenerze, poszliśmy do klubu Necto.
Do Necto wpuszczają od 18 roku życia, ale na wejściu namalowano mi oczywiście wielki czarny X na ręce, żebym przypadkiem nie ważyła się kupić alkoholu.
Były dzikie tłumy, a zamiast fajerwerków było konfetti i balony, ale i tak było całkiem fajnie.
Do domu doszłyśmy na około 3 nad ranem, a następnego dnia musiałam wstać o 10, żeby ogarnąć sie przed wyjazdem do Kanady, gdzie spędziłam pierwsze dni nowego roku :)