28 października 2014

Koniec z blogowaniem.

Tak jak w tytule posta. Dlaczego? Bo czuję się tutaj tak, że nawet nie mam ochoty o niczym pisać. Hości są świrnięci i, mimo, ze nie jestem jeszcze w rematchu to już szukam sobie nowej rodzinki; praktycznie nie mam czasu się tu z nikim spotykać, a jak mam czas to nie mam sił. Poza tym to po powrocie z Chicago jestem kompletnie zdołowana faktem, że mieszkam w Ann Arbor, bo zdecydowanie lepiej czuję się w dużym mieście, iii dużo by pisać. 

Są tez jakieśtam plusy. Pracuje czasem nawet 35/40h na tydzień. Wczoraj i w piatek dostałam tak po prostu wolne, bo byłam na weekendowym kursie w przecudownym Chicago i hości dali mi te 2 dni, żebym mogła tam na spokojnie dojechać i wrócić, i nie liczą mi tego jako część moich wakacji. Zapisałam się też na salsę, więc chociaż 2h tygodniowo spędzam, robiąc to, co lubię. 

Ostatnio nic ciekawego się u mnie nie dzieje (poza salsą, wizytą w Chi-town i tym, że byłam w newsach na abc7 :D ).
Bloga za parę dni pewnie całkiem 'schowam', ale jakby ktoś był ciekawy co u mnie to nadal mam instagram, facebook, ask.fm, a i na skype czasem chetnie pogadam.
Póki co napiszę tylko, że na bank przedłużam program, bo jestem tu już przeszło 4 miesiące, a czuję się tak, jakbym przyjechała tu jedynie do pracy.

Życzę Wam, żeby chociaż Wasze 'operskie' życie wyglądało tak, jak w tych ślicznych kolorowych ulotkach.

Take care!


12 października 2014

Październik w słowach: Odkrycie kulinarne - wersja au pair

Przez ostatnie trzy miesiące ciagle odkrywam nowe potrawy, smaki. Kiedy byłam jeszcze w Naperville amerykańskiego jedzenia miałam pod dostatkiem! Przynajmniej raz w tygodniu host robił burgery, hot dogi albo inne pyszne żeberka, każdego ranka mogłam wybierać spośród kilkunastu rodzajów płatków śniadaniowych i oczywiście zapoznałam się z przepysznym frozen yoghurt, nie wspominając już o wielkich amerykańskich pancakes! Byłam też kilka razy na kolacji u znajomych z Indii i mimo, ze pikantne jedzenie jest zdecydowanie nie dla mnie, to było ono tak pyszne, że próbowałam wszystkiego (popijając oczywiście litrami wody).
Moja druga rodzinka pod względem jedzenia znacznie różni się od poprzedniej. Po pierwsze moja host mum wszystkie kolacje przyrządza sama i nie są to potrawy z pudełek, jak zwykła to robić moja pierwsza rodzinka. Po drugie, moja obecna rodzina kupuje wszystko organiczne, więc jest o niebo zdrowiej! Moja host mum ma włoskie korzenie, więc dania kuchni włoskiej goszczą na naszym stole bardzo często, a poza tym gotuje naprawdę rewelacyjnie, więc jedzenie to naprawdę sama przyjemność :D

 Nie jestem też już tak wybredna i nauczyłam się jeść wiele rzeczy! Pierwsze i dla wielu chyba najbardziej szokujące... pizza! Tak, nie lubiłam pizzy. Nie to, że nie jadłam bo tłusta, czy coś. Po prostu mi nie smakowała. Po przylocie do USA albo stałam się bardziej otwarta na nowe smaki, albo po prostu zbyt nieśmiała żeby odmówić i powiedzieć, że tego nie lubię :D Jem też na przykład ser żółty który wcześniej raczej wyjmowałam z kanapek i nie omijam już żadnych warzyw (poza oliwkami [bleh!]).

Jako, że au pair to wymiana kulturowa, moi host rodzice, dzięki mnie poznają też kuchnię polską. 
Mieszkając w Naperville, pod dostatkiem miałam polskich sklepów, więc raz, przy okazji, kupiłam pierogi z mięsem i kapustą, które zaserwowałam mojej poprzedniej rodzince na kolacje. Tak im posmakowały, że host dad później jeszcze kilka razy kupował je sobie na lunch :D Oprócz tego, w obu domach robiłam moje ukochane naleśniki <3 Hostka w pierwszym domu była zachwycona i pytała się mnie jak ja to robię, że są takie cienkie :D Zapytała się mnie, czy jemy je z mięsem, ja jej odpowiedziałam, że tak i wytłumaczyłam jak robimy krokiety, a ona na to: trochę jak tacos, i zjadła je 'po meksykańsku' :D Druga hostka spróbowała naleśniki z dżemem, tak jak ja to robiłam, i stwierdziła, że smakują jej jak naleśniki, które jadła w restauracji, co było dla mnie ogromnym komplementem :) 
Mała ciekawostka: brytyjskie słowo na naleśniki to 'pancakes', ale tutaj w Stanach oznacza to te grube, a czasem i bardzo duże naleśniki. Jeśli chcemy dostać te pyszne cieniutkie, nienapakowane chemią, zamawiamy 'crapes' (fr. la crêpe-naleśnik).
Dzisiaj byłam ambitna i postanowiłam zrobić rosół! Niestety w domu nie było wszystkich składników, więc mój rosół był bidny, bo nie miałam pietruszki, pora, selera, liścia laurowego, ziela angielskiego, ani kostki rosołowej, ale jakoś udało mi się go ugotować i wyszedł nawet niezły!
Dam znać jak zrobię pierogi! :D

Take care & let the taste be your guide! :)



5 października 2014

Październik w słowach: Jestem sobą | Wyzwanie różowej Klary

Jakiś czas temu znalazłam wyzwanie Różowej Klary i, mimo, że zazwyczaj 'nie bawię się' w takie rzeczy, to wydało mi się interesujące i motywujące. W każdym tygodniu października znajdziecie u mnie jeden post nawiązujący do kolejnych tematów. Wyzwanie możecie znaleźć TUTAJ.

Pierwszy post ma być pod hasłem 'Jestem sobą - drobna zmiana'. Kiedy podejmowałam się tego wyzwania, myślałam o jakiejś zmianie w sobie. 'Może skończę z podjadaniem..?','Może zacznę biegać z hostką..?'. Tak, rozważałam małe zmiany, które miały przybliżyć mnie do pozbycia się amerykańskiej zawartości moich bioder i bycia 'super fit'. Jednak w tym tygodniu zmieniło się dla mnie prawie wszystko.
Moje stosunki z host rodziną się pokomplikowały i dzisiaj zamierzam powiedzieć mojej host mum, że chcę iść w rematch. Wiem, że jej to wszystko utrudni, ale póki co, to ona mi wszystko nieźle utrudnia.
Także by pozostać sobą, nie dać się stłamsić i w 
końcu zacząć żyć takim życiem au pair, jakiego chciałam, zmieniam rodzinkę.
Nie jest to jednak takie proste, bo muszę się najpierw dostać z Connecticut do Michigan (oczywiście nie zamierzam płacić sama za samolot), gdzie jest reszta moich rzeczy i ustalić z hostką, co zrobimy z moimi kursami w Chicago (w sensie, czy chce kasę spowrotem, czy coś..).

Klaro, dziękuję! Naprawdę zmotywowałaś mnie do pozytywnej zmiany!