15 grudnia 2014

Kobieta zmienną jest.

Wiesz jak to jest, kiedy masz tyle pracy domowej, że zaczynasz sprzątać. Kiedy masz tyle sprzątania, że zaczynasz oglądać 'Love actually', bo to jeden z Twoich ulubionych filmów świątecznych. Kiedy zamiast oglądać film skupiasz się na swojej misce lodów z owocami i granolą (tutaj przypominasz sobie, że od ponad tygodnia nie byłaś na siłowni). A w końcu bierzesz laptopa na kolana i przeglądasz Facebook i Instagram od góry do dołu. Znasz to, prawda?
Tak więc ja ogarnęłam już social media (pozwolę sobie to tak ładnie ująć, żeby nie było, że nałogowo stalkuję ludzi), dałam Belli kocimiętkę (muszę ją przekupywać, żeby w ogóle pozwoliła mi usiąść w pobliżu jej legowiska) i pomyślałam, że dobrze byłoby spisać wszystko co się u mnie dzieje, bo szkoda, żeby wszystko, co mnie tu spotyka, poszło za jakiś czas w zapomnienie.
Doszłam więc do wniosku, że warto byłoby jakoś odświeżyć ten mój kawałek internetu, bo może ktoś byłby troszkę znudzony i chciałby co nieco poczytać, albo jakaś zbłąkana dusza trafiłaby na te głupoty, które wypisuję, albo, że ktoś zwyczajnie chciałby wiedzieć co u mnie! :P
Skoro już tu jesteś to przygotuj sobie herbatę, kakao lub popcorn, bo akurat mam wenę, więc zapowiada się długi wpis! Zapraszam do lektury :)

Postanowiłam przerwać pisanie bloga, bo dosyć bardzo mi się tu nie układało. Miałam spory problem z rodzinką, a i oni sami ze sobą mieli duży problem. 
Skończyło się na tym, że mieszkam tylko z upartą Bellą, moją małą B. i z moim host dad.
Można by pomyśleć, że pewnie jest dziwnie, źle, że za dużo pracuję, znów cały wolny czas spędzam w pokoju i w ogóle, że już, po raz dwudziesty w tej rodzinie, planuję rematch.
Otóż nie!
Mój host dad jest bardzo w porządku i jest dla mnie jak tata. Rozmawia mi się z nim bardzo na luzie i bardzo pilnuje grafiku. Pracuję teraz 4 dni w tygodniu, a ten piaty mała spędza w domu brata hosta, gdzie i ja bardzo lubię przebywać.
Rodzina mojego hosta jest naprawdę cudowna. Spędziłam z nimi Halloween, Thanksgiving (dzięki mojej host babci przez tydzień byłam w ciąży spożywczej), kilka innych dni, kiedy byłam off, i spędzę z nimi święta. Jestem zapraszana na wszystkie rodzinne imprezy i wyjścia. 
Dzieci V. (brat hosta) traktują mnie jak siostrę i dwójka młodszych wskakuje mi nawet czasem na kolana. V. ma dwie córki: E.(coś koło 9 lat) i A.(5), i syna L.(3). Nieźle się przy nich czasem uśmieję, a niektóre sytuacje zaczęłam już spisywać :D
W Halloween L. był przebrany za batmana. no i ja mówię do mojej małej: B., zobacz, batman!
a on na to: Tak naprawdę to jestem L.!
Kiedyś jak byłam u nich w domu i dzieci jadły kolację (wszystkie-B., L., A. i E., przyszedł jakiś facet z firmy budowlanej i mama tej trójki zeszła z nim do piwnicy, którą remontują, więc ja byłam z nimi sama
Położyłam L. na talerzyku kilka winogron i powiedziałam, ze nie dostanie niczego słodkiego jeśli ich nie zje, a on mi odpowiedział, że 'zjadł już wystarczająco dużo' i zaczął te winogrona zakładać z powrotem na gałązki :D
Cały czas wtedy próbowałam ich utrzymać przy stole. a L. do mnie po tym wszystkim: So you're an adult, right?
Do tej pory miał mnie chyba bardziej tak za koleżankę :D
A. miała narysować do szkoły drzewo genealogiczne najbliższej rodziny. Narysowała L. i E., rodziców, P. (mój host dad), małą B. i mnie :D

W zeszłym tygodniu od pon do pt byłam w Northville z małą, u rodziny hosta, bo host miał jakieś tam szkolenie z pracy, w Karolinie Południowej. Mieszkałam u jego rodziny żeby się jego bratowa zajmowała małą kiedy ja byłam off. Oni tam cały czas remontują sobie piwnicę. W czwartek jak starsze dziewczynki były w szkole, V.(brat P.) w pracy, a B. (żona V.) zawiozła L. do szkoły, a potem poszła na siłke, to miałam chwilę dla siebie. No i już miałam kłaść małą na pierwszą drzemkę, a tu zaczął wyć alarm przeciwpożarowy. Nie było żadnego ognia, a i nie słyszałam żeby robotnicy panikowali to mówie, poczekam aż przyjdą i wyłączą. No i przyszedł jeden za jakiś czas i mówi, że mimo, że czujnik był oklejony to i tak się ten alarm od kurzu włączył (a oni chyba cały dzień ściany tarli, czy co tam..). no to się go pytam, czy on to umie wyłączyć, on na to, że nie, a ja mówie, że ja tez nie. Poszłam tam do tego urządzenia z numerkami. głośne jak nie wiem! Nie wiedziałam jak to działa, a jeszcze małą musiałam nosić, to najpierw zaniosłam ją na górę do łóżeczka, a potem zeszłam i zaczęłam dzwonić do B. Dzwoniłam do niej chyba z 10 razy, za każdym razem włączała się poczta. Ja się już do tego hałasu zaczęłam przyzwyczajać. Napisałam smsa do P., czy mi może numer do V. podać to bym zadzwoniła, Nie odpisywał to znowu do B. zaczęłam wydzwaniać. Odebrała w końcu, podała mi kod i podała jeszcze hasło, które mam powiedzieć jak zadzwonią z centrali. No to wyłączyłam ten hałas. od razu przyjemniej! Zaraz zadzwonił telefon. Odebrałam bo myślałam, ze to z tej centrali alarmowej, ale to była mama B. Ja sie pytam, czy coś przekazać, a ona na to, że dostała telefon (jest na liście alarmowej), ze w domu u B i V włączył się alarm. No to ja mówię, że nie ma ognia, że wszystko ok, tylko nie mogłam się do B. dodzwonić, itd. no to ona, że ok i pa. Poszłam do łazienki i już miałam wracać do mojej książki, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam strażak z butlą na plecach! No i mówię mu, że wszystko jest ok, ze tylko robotnicy na dole pracują i się włączył alarm przez przypadek, a że ja jestem tylko opiekunką i musiałam dzwonić do B. po kod. Przeprosiłam za kłopot i podziękowałam za przybycie. On tylko 'ok' i ja zamknęłam drzwi :D a tak teraz to nie wiem w sumie, czy mi jeszcze nie chciał czegoś mówić :D Potem jak wyjrzałam przez okno to zobaczyłam pod domem 2 wozy strażackie, 2 samochody od nich i jeden samochód policyjny :D Chwilę później zadzwonił P. czy wszystko ok, bo V. dzwonił do niego, że dostał telefon z centrali, że się w domu alarm przeciwpożarowy włączył i potem mi jeszcze na wszelki wypadek V. numer wysłał :D Taki miałam miły dzień :D

A tak poza tym to wszystko spokojnie. Wtorkowe i sobotnie wieczory spędzam tańcząc salsę z cudownymi ludźmi, co jakiś czas chodzę na siłownię z innymi au pairkami, i często chodzimy gdzieś na kawę czy kolację, bo przecież spalone kalorie trzeba uzupełnić! :D 

Coraz bliżej do moich zajęć w Chicago :) Planuję odwiedzić wtedy moją poprzednią rodzinkę i znajomych w Naperville. Kupiłam bilet w obie strony za $35!! Greyhound troszkę mnie oszczędził (po cyber monday* jestem spłukana! MegaBus za podobne godziny podróży chciał $75, więc jestem $40 do przodu :)

*cyber monday jest to dzień, w którym są największe w całym roku internetowe wyprzedaże. Jest to poniedziałek po Thanksgiving.

Jakby więc ktoś pytał to ja mam się dobrze! :)
Mam o czym pisać, ale jestem też okropnym leniem, więc nie chcę nikogo nastawiać na regularne notki :D Regularnie mogłabym wstawiać haule zakupowe, ale trochę tego za dużo :D W każdym razie przed przeprowadzką będę musiała dokupić co najmniej jedną dużą walizkę :D

Pozdrawiam z pachnącej piernikami, mojej małej kuchni w Ann Arbor!

Take care!

28 października 2014

Koniec z blogowaniem.

Tak jak w tytule posta. Dlaczego? Bo czuję się tutaj tak, że nawet nie mam ochoty o niczym pisać. Hości są świrnięci i, mimo, ze nie jestem jeszcze w rematchu to już szukam sobie nowej rodzinki; praktycznie nie mam czasu się tu z nikim spotykać, a jak mam czas to nie mam sił. Poza tym to po powrocie z Chicago jestem kompletnie zdołowana faktem, że mieszkam w Ann Arbor, bo zdecydowanie lepiej czuję się w dużym mieście, iii dużo by pisać. 

Są tez jakieśtam plusy. Pracuje czasem nawet 35/40h na tydzień. Wczoraj i w piatek dostałam tak po prostu wolne, bo byłam na weekendowym kursie w przecudownym Chicago i hości dali mi te 2 dni, żebym mogła tam na spokojnie dojechać i wrócić, i nie liczą mi tego jako część moich wakacji. Zapisałam się też na salsę, więc chociaż 2h tygodniowo spędzam, robiąc to, co lubię. 

Ostatnio nic ciekawego się u mnie nie dzieje (poza salsą, wizytą w Chi-town i tym, że byłam w newsach na abc7 :D ).
Bloga za parę dni pewnie całkiem 'schowam', ale jakby ktoś był ciekawy co u mnie to nadal mam instagram, facebook, ask.fm, a i na skype czasem chetnie pogadam.
Póki co napiszę tylko, że na bank przedłużam program, bo jestem tu już przeszło 4 miesiące, a czuję się tak, jakbym przyjechała tu jedynie do pracy.

Życzę Wam, żeby chociaż Wasze 'operskie' życie wyglądało tak, jak w tych ślicznych kolorowych ulotkach.

Take care!


12 października 2014

Październik w słowach: Odkrycie kulinarne - wersja au pair

Przez ostatnie trzy miesiące ciagle odkrywam nowe potrawy, smaki. Kiedy byłam jeszcze w Naperville amerykańskiego jedzenia miałam pod dostatkiem! Przynajmniej raz w tygodniu host robił burgery, hot dogi albo inne pyszne żeberka, każdego ranka mogłam wybierać spośród kilkunastu rodzajów płatków śniadaniowych i oczywiście zapoznałam się z przepysznym frozen yoghurt, nie wspominając już o wielkich amerykańskich pancakes! Byłam też kilka razy na kolacji u znajomych z Indii i mimo, ze pikantne jedzenie jest zdecydowanie nie dla mnie, to było ono tak pyszne, że próbowałam wszystkiego (popijając oczywiście litrami wody).
Moja druga rodzinka pod względem jedzenia znacznie różni się od poprzedniej. Po pierwsze moja host mum wszystkie kolacje przyrządza sama i nie są to potrawy z pudełek, jak zwykła to robić moja pierwsza rodzinka. Po drugie, moja obecna rodzina kupuje wszystko organiczne, więc jest o niebo zdrowiej! Moja host mum ma włoskie korzenie, więc dania kuchni włoskiej goszczą na naszym stole bardzo często, a poza tym gotuje naprawdę rewelacyjnie, więc jedzenie to naprawdę sama przyjemność :D

 Nie jestem też już tak wybredna i nauczyłam się jeść wiele rzeczy! Pierwsze i dla wielu chyba najbardziej szokujące... pizza! Tak, nie lubiłam pizzy. Nie to, że nie jadłam bo tłusta, czy coś. Po prostu mi nie smakowała. Po przylocie do USA albo stałam się bardziej otwarta na nowe smaki, albo po prostu zbyt nieśmiała żeby odmówić i powiedzieć, że tego nie lubię :D Jem też na przykład ser żółty który wcześniej raczej wyjmowałam z kanapek i nie omijam już żadnych warzyw (poza oliwkami [bleh!]).

Jako, że au pair to wymiana kulturowa, moi host rodzice, dzięki mnie poznają też kuchnię polską. 
Mieszkając w Naperville, pod dostatkiem miałam polskich sklepów, więc raz, przy okazji, kupiłam pierogi z mięsem i kapustą, które zaserwowałam mojej poprzedniej rodzince na kolacje. Tak im posmakowały, że host dad później jeszcze kilka razy kupował je sobie na lunch :D Oprócz tego, w obu domach robiłam moje ukochane naleśniki <3 Hostka w pierwszym domu była zachwycona i pytała się mnie jak ja to robię, że są takie cienkie :D Zapytała się mnie, czy jemy je z mięsem, ja jej odpowiedziałam, że tak i wytłumaczyłam jak robimy krokiety, a ona na to: trochę jak tacos, i zjadła je 'po meksykańsku' :D Druga hostka spróbowała naleśniki z dżemem, tak jak ja to robiłam, i stwierdziła, że smakują jej jak naleśniki, które jadła w restauracji, co było dla mnie ogromnym komplementem :) 
Mała ciekawostka: brytyjskie słowo na naleśniki to 'pancakes', ale tutaj w Stanach oznacza to te grube, a czasem i bardzo duże naleśniki. Jeśli chcemy dostać te pyszne cieniutkie, nienapakowane chemią, zamawiamy 'crapes' (fr. la crêpe-naleśnik).
Dzisiaj byłam ambitna i postanowiłam zrobić rosół! Niestety w domu nie było wszystkich składników, więc mój rosół był bidny, bo nie miałam pietruszki, pora, selera, liścia laurowego, ziela angielskiego, ani kostki rosołowej, ale jakoś udało mi się go ugotować i wyszedł nawet niezły!
Dam znać jak zrobię pierogi! :D

Take care & let the taste be your guide! :)



5 października 2014

Październik w słowach: Jestem sobą | Wyzwanie różowej Klary

Jakiś czas temu znalazłam wyzwanie Różowej Klary i, mimo, że zazwyczaj 'nie bawię się' w takie rzeczy, to wydało mi się interesujące i motywujące. W każdym tygodniu października znajdziecie u mnie jeden post nawiązujący do kolejnych tematów. Wyzwanie możecie znaleźć TUTAJ.

Pierwszy post ma być pod hasłem 'Jestem sobą - drobna zmiana'. Kiedy podejmowałam się tego wyzwania, myślałam o jakiejś zmianie w sobie. 'Może skończę z podjadaniem..?','Może zacznę biegać z hostką..?'. Tak, rozważałam małe zmiany, które miały przybliżyć mnie do pozbycia się amerykańskiej zawartości moich bioder i bycia 'super fit'. Jednak w tym tygodniu zmieniło się dla mnie prawie wszystko.
Moje stosunki z host rodziną się pokomplikowały i dzisiaj zamierzam powiedzieć mojej host mum, że chcę iść w rematch. Wiem, że jej to wszystko utrudni, ale póki co, to ona mi wszystko nieźle utrudnia.
Także by pozostać sobą, nie dać się stłamsić i w 
końcu zacząć żyć takim życiem au pair, jakiego chciałam, zmieniam rodzinkę.
Nie jest to jednak takie proste, bo muszę się najpierw dostać z Connecticut do Michigan (oczywiście nie zamierzam płacić sama za samolot), gdzie jest reszta moich rzeczy i ustalić z hostką, co zrobimy z moimi kursami w Chicago (w sensie, czy chce kasę spowrotem, czy coś..).

Klaro, dziękuję! Naprawdę zmotywowałaś mnie do pozytywnej zmiany!

24 września 2014

Cabin, sweet cabin




W czwartek po południu, ruszyliśmy całą czwórką do małej wioski na północy Michigan - Northport. Po prawie 6 godzinach wypełnionych muzyką, śpiewami, krzykiem dziecka i rozmowami, przeplatanymi z przerwami na smoothie z KFC i moje kanapki, dotarliśmy w końcu do małej drewnianej chatki gdzieś w środku lasu. Rozpakowaliśmy auto, wybraliśmy pokoje i poszliśmy spać.

W piątek miałam się normalnie zajmować małą, ale host tata powiedział, że mogę pospać dłużej. Kiedy obudziłam się około 10, mała B. spała w swoim pokoiku, odpoczywając po spacerze nad jeziorem Michigan i śniadaniem na trawie. Hości pojechali na śniadanie, a ja, dopóki B. spała, miałam czas dla siebie. Obudziła się w momencie, kiedy hości weszli do domku, więc przygotowałam ją do wyjścia i pojechaliśmy na wycieczkę po okolicy. Najpierw byliśmy w kilku parkach, a po lunchu w małym barze, w miasteczku rybackim Leland, pojechaliśmy zobaczyć wydmy.  My weszliśmy tylko na pierwszą wydmę, a żeby dojść do jeziora Michigan trzeba było przejść jeszcze siedem. Wydmy były wieeelkie i bardzo strome, a my mięliśmy ze sobą dziecko no i, nie oszukujmy się, oprócz mojej hm, nikt u nas w rodzinie w super formie nie jest, więc było ciężko. Porobiliśmy zdjęcia, odpoczęliśmy trochę na piachu i wróciliśmy do samochodu. Potem pojechaliśmy na punkt widokowy, z którego widać było wydmy i okoliczne jeziora, a następnie wróciliśmy do domu. Wieczorem, jak zawsze, zjedliśmy razem kolację i kiedy wszystko było już sprzątnięte, obejrzeliśmy 'Labor day'. Film jak najbardziej polecam, ale z moim host tatą nie dało się nie śmiać i do tej pory zastanawiamy się, czy to jest opowieść o miłości, czy o syndromie sztokholmskim..
W sobotę pojechaliśmy na pyszne śniadanie, a potem nad brzeg jeziora. Wróciliśmy do domu i ja zostałam z małą, a hości wyszli na kolację.W niedzielę była ogromna ulewa i piździło jak w kieleckim, więc rano spakowaliśmy wszystko do samochodu, pojechaliśmy na mszę do pobliskiego kościółka i udaliśmy się w długą i męczącą drogę powrotną.


Northport umiejscowiony w hrabstwie Leelanau i stanie Michigan


wnętrze chatki

mój pokoik

widok z tarasu baru w Leland








kiepska latarnia




22 września 2014

Pierwszy tydzień w nowym domu


Po przylocie na lotnisko w Detroit poszłam zaraz odebrać swoją walizkę. Nie szukałam jej zbyt długo, bo tym razem bystra część mnie znalazła informację o odbiorze walizki na bilecie. Zdjęłam swoją ciężką różową walizkę z taśmy, poczekałam trzy minuty i zaraz zobaczyłam moją nową host mum z małą B. Przytuliłyśmy się na powitanie i poszłyśmy w kierunku auta. Do domu jechałyśmy około pół godziny. Mimo lekkiego stresu rozmawiałyśmy bardzo swobodnie. HM powiedziała mi co nieco o nich i o planach na weekend. Kiedy dotarłyśmy do domu i wyjęłyśmy moje rzeczy z samochodu, wyszedł host dad, przywitał się i pomógł nam wnosić moje rzeczy do środka. Najpierw oprowadzili mnie po domku. Będąc w moim pokoju, HD podniósł materac, który jest na łóżku i powiedział mi, że pod spodem jest duży schowek więc mogę tam włożyć swoje walizki, a HM dodała: '...albo przechowywać chłopców' :D Następnie zeszliśmy na dół i HM podała kolację, którą w 100% przyrządziła! Tak, nie była to, typowo amerykańska, kolacja z pudełek, ale przepyszna kolacja z organicznych składników. Moja nowa rodzinka odżywia się bardzo zdrowo, co mnie bardzo cieszy, bo może w końcu pozbędę się tego, co udało mi się zdobyć w Naperville (zapasy tłuszczu na zimę tu i ówdzie). Po kolacji, kiedy mała B już spała, siedzieliśmy we troje na kanapie i z laptopami na kolanach oglądaliśmy jakiś film. Wtedy też poznałam ostatniego członka rodziny - Bellę. Mimo moich najszczerszych chęci zaprzyjaźnienia się, ona do tej pory omija mnie szerokim łukiem, a kiedy podejdę zbyt blisko, ucieka w popłochu. Daje się pogłaskać jedynie wtedy, kiedy daję jej, jej ulubione kocie przysmaki.W sobotni poranek spakowaliśmy duży koc, wędki i trochę jedzenia do auta, i pojechaliśmy do dużego parku nad rzeką Huron. Po śniadaniu na trawie, HD wziął małą B. i poszli łowić ryby, a ja i HM wypożyczyłyśmy rowerek wodny. Nie wyglądał on jednak tak, jak te, którymi pływałam po zalewie w Cedzynie, ale przypominał bardziej ławeczkę na dwóch metalowych beczkach, z doczepioną gdzieś pomiędzy kierownicą. Ciężko się też pedałowało, szczególnie kiedy płynęłyśmy pod prąd, dlatego zamiast godziny, pływałyśmy jedynie niecałe 30min. prosto z parku pojechaliśmy do pobliskiej biblioteki na zajęcia z amerykańskiego języka migowego. Moje ulubione gesty to: więcej i wszystko zrobione ( w sensie 'all done'), i na pewno będę się starać nauczyć ich B.



 Zajęcia były dla rodziców i dzieci w wieku 0-2, więc troszkę dziwnie czułam się śpiewając piosenki dla dzieci i pokazując wszystkie gesty, ale fajnie, że spędziliśmy więcej czasu razem. Po powrocie do domu miałam czas na uporządkowanie swoich rzeczy i skype, potem zjedliśmy kolację i poszłam spać. W niedzielę rano pojechaliśmy wszyscy rano na mszę do kościoła w downtown (moi hości też są katolikami, więc stwierdziłam, że w sumie to mogę jeździć z nimi..), a potem na śniadanie do małej restauracji 'Afternoon Delight'. Resztę dnia spędziłam na rozmowach ze znajomymi i oglądaniu kotów na yt.. W sobotę zaczęłam już pomagać przy małej, a w niedzielę wkładałam jej pranie do szafy i kąpałam ją pod czujnym okiem HM. Mimo, że to jest tylko jedno dziecko, to mam tu naprawdę dużo obowiązków, a HM jest strasznie wymagająca i na początku ciężko było mi zapamiętać wszystko, co mam robić przy małej. W dodatku wytyka mi ona wszystkie, najmniejsze błędy, ale stwierdziłam, że to i tak lepsze niż niezwracanie uwagi, jak zwykła to robić moja poprzednia host mum. W poniedziałek pojechałam z host mum do pobliskiego centrum handlowego. One poszły na jakieś zajęcia dla mam i dzieci, a ja spacerowałam po sklepach. Wieczorem napisałam do au pair z mojej grupy w training school, bo wiedziałam, że też była w Ann Arbor. Odpisała mi jednak, że ona też była w rematchu i teraz mieszka w stanie Nowy Jork. Napisałam, że to szkoda, i ze mam nadzieję, iż nie była to rodzina *******, a ona nato, że niestety, ale byli to P. i M.! I tu się poważnie wystraszyłam, bo nie uśmiechało mi się, rzecz jasna, iść drugi raz w reatch. Jak się jednak okazało, była to sprawa między nimi i ja bym w sumie po tym nawet w rematch nie poszła. W dodatku oprócz tego, że mam dużo pracy, mi jest z nimi świetnie, z małą też mam bardzo dobry kontakt i tylko Bella nie jest do końca zadowolona, że się ktoś nowy do domu przypałętał.
W ciągu pierwszego tygodnia poznałam też kilka au pair z okolicy i ogarnęłam autobusy! Wszystko jest jednak wystarczająco blisko, bym mogła tam chodzić. Na przystanek idę jakieś 7min, a stamtąd do centrum jadę około 12min (idę 35min), a w drugą strone, do centrum handlowego, jadę 8 min. Mam też CVS 10min do domu i różne małe sklepiki i knajpki w pobliżu, więc tym razem nie ma tragedii.

Samo Ann Arbor jest tak świetne, że poświęcę mu osobny post, tym bardziej, że ten powstaje w zeszycie, w moim małym pokoiku na poddaszu drewnianej chatki, gdzieś na północy Michigan.

10 września 2014

Podróż do Ann Arbor

Mój lot był w piątek o 15:15, więc cały czwartek i w piątek rano jeszcze pracowałam, ale jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało, bo chłopcy mieli już szkołę. W czwartek, jako że hości nic nie wspominali, w przerwie od pracy umówiłam się na wieczór ze znajomymi. Od razu po pracy wskoczyłam pod prysznic i kiedy jedliśmy kolacje, hostka zapytała, czy mam jakieś plany na wieczór, bo chcieli mnie zabrać na lody. No przykro mi, trochę późno.. Ostatni wieczór w Naperville spędziłam więc w jakiejś włoskiej knajpce w downtown, ze znajomymi, słuchając Steva z North of Eight.
Na szczęście spakowałam się już kilka dni wcześniej, zostawiając sobie na wierzchu tylko kosmetyki i ubrania na te kilka dni, które później wyrzuciłam. Nie chciałam ich już wkładać do walizki, bo się bałam, że się później nie zamknie.. :D
W piątek rano jak zwykle, zaczęłam pracę o 8. Zeszłam na dół, chłopcy byli już ubrani, więc tylko naszykowałam im śniadanie, zjedliśmy, hostka wzięła Gavina i Keegana do ich szkół, a ja sprzątnęłam kuchnię i zaprowadziłam Tre, którego szkoła jest oddalona od domu o jakieś 5 min piechotą. Po powrocie wyjęłam z suszarki ręczniki, świeżą pościel i dokończyłam sprzątanie swojego pokoju i łazienki, żeby nie zostawić po sobie bałaganu. Muszę się pochwalić, ze chyba nie widziałam tego pokoju bardziej czystego ^^
Jak już skończyłam to zniosłam swoje walizki na dół, położyłam klucze od domu i kartę sim na półce w kuchni, a także kartkę i czekoladki, które miałam dla rodzinki. Ok, poszłam w rematch, ale spędziłam tam naprawdę cudowne dwa miesiące. Strasznie tęsknię teraz za tymi urwisami, które na dobranoc dawały mi buziaki i mówiły 'I love you'. Kiedy byłam w kuchni weszła tam host mum z drobiazgiem dla mnie. Dała mi ramkę z ich zdjęciem i list, który pozwoliła mi otworzyć dopiero jak pojadę. Przytuliła mnie i oczywiście nam obu pociekły łzy. Trochę porozmawiałyśmy i niedługo potem przyjechała moja taksówka (hostka nie mogła mnie zawieźć, bo musiała jechać po dzieci, a host był w pracy, ale oczywiście mi za nią zapłacili).
Na wszelki wypadek w taksówce jeszcze raz sprawdziłam, czy mam telefon, i bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo, jak się okazało, zostawiłam go w salonie!
Na lotnisko jechałam około godzinę z rozgadanym kierowcą z Iraku, czy skądśtam. Podwiózł mnie pod sam terminal trzeci, pomógł wyjąć walizki, pożegnał się i życzył powodzenia w Michigan.
Po wejściu do budynku stanęłam od razu w kolejce do stanowiska American Airlines, gdzie się miałam odprawić. Było mi ciężko, bo oprócz małej i wielkiej walizki miałam duużą materiałową torbę wypchaną wszystkimi książkami, zeszytami, jakimiś teczkami z dokumentami, itd. Podeszłam, dałam paszport, postawiłam wielką walizkę na wadze i... 56,7lbs! A dozwolone jest 50, czyli przekroczyłam dopuszczalną wagę o jakieś 3kg. babeczka odesłała mnie na ławkę, żeby się przepakować. Problem w tym, że ja nie za bardzo miałam miejsce na cokolwiek, bo żeby domknąć obie walizki, musiałam posadzić na nich Gavina  jeszcze sama usiąść. Rozsunęłam więc dużą walizkę. Większość ubrań miałam w worku próżniowym, co było naprawdę genialnym pomysłem, ale niestety nie mogłam przez to wyjąć zbyt wielu rzeczy, bo wolałam go nie otwierać.. Przełożyłam kilka par spodni i jakieś drobiazgi do materiałowej torby, ciężki naszyjnik do kieszeni kurtki, ale to i tak niewiele dało - musiałam pozbyć się kilku rzeczy. Poszły najcięższe: lakiery do paznokci (tak, ważyły trochę ;p ), baterie, 2 pary jakichś butów jeszcze z Polski i kilka prawie pełnych butelek kosmetyków do kąpieli (miałam mniejsze wersje w podręcznym, no ale i tak ich szkoda). Tym razem zamykanie walizki poszło łatwiej, ale oczywiście i tak musiałam na niej usiąść i jeszcze trochę się siłować z suwakiem, co rozbawiło strażników stojących nieopodal. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy (dużą i małą walizkę, materiałową torbę, która była już prawie tak duża jak mała walizka, bluzę, kurtkę, okulary przeciwsłoneczne, duże słuchawki i paszport) i poszłam znów do tej kobitki z American Airlines. Położyłam walizkę na wagę - 47lbs! (czyli mogłam troszkę rzeczy zostawić). Zapłaciłam za bagaż i poszłam wydrukować kartę pokładową. Później udałam się w stronę bramek. Położyłam wszystko, włącznie z butami, do skrzynek. Oczywiście laptopa zapakowałam wcześniej tak, żeby było go łatwo wyjąć, ale mi przecież nigdy nic nie może pójść łatwo i wypadły mi przy tym jakieś tampony, czy coś tam, które pomagał mi zbierać miły pan stojący za mną.. Kiedy już przeszłam przez bramkę i zebrałam wszystko, co moje, pamiętając historię z Kanady, poszłam prosto w stronę wyjścia G18, po drodze zahaczając tylko o Subway. Do samolotu miałam jakąś godzinę, więc słuchając Magic! - Rude (piosenki, którą zawsze śpiewaliśmy w aucie i przy stole, w przerwach od irlandzkiej Whiskey in the Jar), otworzyłam list od Denise. Nie był długi, ale to, co napisała, było bardzo miłe i wzruszające. Pocieszające jest to, że ja na pewno ich niedługo zobaczę, kiedy pojadę do Chicago żeby odwiedzić znajomych. 10 minut przed wejściem na pokład samolotu rozszalała się burza, więc po wejściu na pokład musieliśmy czekać aż przestanie padać.



Wystartowaliśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Obok mnie siedziała jakaś dziewczyna, której było najwyraźniej bardzo niedobrze. Cały czas trzymała torebkę na wymioty i głowę miała między kolanami. Ja naprawdę uwielbiam latać, ale chyba mi się od niej udzieliło, bo aż też się średnio czułam. Było bardzo dużo chmur, więc niewiele mogłam zobaczyć, jednak kiedy zbliżaliśmy się do lądowania zobaczyłam mnóstwo jezior i jeszcze więcej zieleni. Z takim widokiem i Beyonce w słuchawkach powitałam Detroit.

4 września 2014

Zdjęcia z Chicago | Madzilla online! | Moje White Eagle

Mieszkam tu już przeszło dwa miesiące, a (poza Madzillą) nie wstawiłam jeszcze żadnych zdjęć z Chicago, ani z mojej okolicy.

Mam zbyt wiele historii do opisania, a i nie wszystkie koniecznie chciałabym publicznie opisywać, dlatego wrzucam mix zdjęć :D




The Magnificent Mile





Boat Bar na plaży!















Bo my z Magdą lubimy deszcz! :D







W zeszłym tygodniu odbyła się oficjalna premiera filmu 'Madzilla', w którym (przez przypadek) miałam przyjemnosć wystąpić (post tutaj!).
Film (8 min) jest już dostępny na you tube. LINK
Polecam też obejrzeć 'Historię Madzilli', bo może sam film nie zachwyca, ale moim zdaniem to wspaniałe, że ktoś zrobił tak wiele, żeby spełnić marzenie pięciolatka. LINK


Naperville, w którym mieszkam, jest bardzo bogatym miasteczkiem, a White Eagle jest znane jako dzielnica snobów, więc dookoła same wille.. Są tu prawie same domy, do tego dwa baseny, korty tenisowe, wielkie pole golfowe i szkoła, więc za dużo do opisania nie ma. Mam kilka zdjęć, z mojej pięknej, aczkolwiek nudnej okolicy, więc enjoy! 



Nasz yard kończy się zaraz za huśtawkami, dalej jest pole golfowe. W ciągu dnia dzieci nie mogą wychodzić za huśtawki, bo zwyczajnie mogą dostać piłeczką w głowę. Jednak hości nie mogą postawić płotu, bo zdarza się, że golfiści wbijają piłeczkę na nasz yard i gdyby był płot, musieliby przerwać grę. 











Do nowej rodzinki, do Ann Arbor, miałam lecieć dzisiaj (4 września), ale Cultural Care chyba troszeczkę się o mnie zapomniało i bilet kupili mi dopiero wczoraj... na jutro!
Lecę o 15:15 z Chicago do Detroit. Lot trwa 1h15min, więc na miejscu będę o 17:30 czasu lokalnego.
Jestem mega podekscytowana! Znów czeka mnie pierwsze spotkanie z host rodzinką :)
Mam nadzieję, że okażą się tak samo cudowni jak na zdjęciach i przez telefon :D

Buziaki z deszczowego Naperville!

1 września 2014

Ostatnie dni w Naperville

U mnie dużo się teraz dzieje, na nic nie mam czasu. Napiszę w skrócie: jest (bardzo) dobrze! Mam tu wieelu znajomych, których na pewno jeszcze będę odwiedzać, bo z Ann Arbor do Chicago jest tylko 4h.
Jestem już prawie spakowana, ale biletów jak nie miałam tak nie mam!
Swoją drogą muszę chyba zaprzestać kupowania ubrań, bo brakowało mi drugiego tyłka, który usiadłby obok mojego na walizce. Jako stuprocentowa kobieta pełna kobiecości, napiszę: mam za dużo ubrań! ...albo za małą walizkę..;) Jednak postanowiłam: zaczynam w końcu odkładać na podróże! Które, swoją drogą, zapowiadają się całkiem ciekawie ;>


Zaczęłam też ćwiczyć! Nie ćwiczę codziennie, ale staram się robić to jak najczęściej i już naprawdę czuję różnicę. Tym bardziej, że i jem zdrowiej. Albo inaczej: omijam szerokim łukiem napakowane chemią jedzenie, jak na przykład chleb, którego data ważności sięga grudnia.
Pewnie nie zmieniłabym w swojej diecie niczego, gdyby nie moje ulubione spodnie, których nie mogę już dopiąć... Ale cóż poradzić, kiedy host co tydzień przygotowuje przepyszne mięsko na barbecue!


Coś dużo piszę na moim blogu o jedzeniu... ale przecież każdy ma jakieś pasje, nie? :D

Dziś (niedziela) PRACOWAŁAM. 17-1 w nocy, ale oczywiście dzieci poszły spać około 21:30, więc i ja mogłabym teoretycznie iść już spać. W minionym tygodniu pracowałam już 45h, ale hości chcieli mnie 'użyć', bo w tym tygodniu będę pracować tylko pon-środa (albo i czwartek!), a i tak mi muszą zapłacić za cały tydzień. A ja ich całkowicie rozumiem i nie chcę psuć relacji w ostatnim tygodniu, więc się zgodziłam.
Było super! Zjedliśmy (przygotowaną przez hosta) kolację, potem sporo zabawy, dalej ubaw przy kąpieli, książka i spać. Keegan zasnął już około 20, więc miałam naprawdę lekko.
Tre i Gavin niczego mi nie utrudniali, a mogę nawet powiedzieć, że byli kochani jak nigdy!
Przede mną ostatnie dni pracy tutaj, a potem: Welcome Michigan!



11 sierpnia 2014

Drugi perfect match! :)

Tak, mam drugi perfect match! Nie przeprowadzam się jednak od razu.. Z racji tego, że moja obecna (kochana) rodzinka ciągle mnie potrzebuje, bo nie mają jeszcze nikogo innego, do nowej lecę dopiero 4 września! Bardzo się z tego cieszę, bo strasznie ich lubię, chcę jeszcze kilka razy odwiedzić Chicago no i zdążą mi dojść wszystkie rzeczy, które kupiłam online na wyprzedażach :D
Wracając do tematu.. moim perfect matchem jest, opisana w ostatnim poście, rodzinka z Ann Arbor, Michigan! Będę zajmować się tylko rocznym szkrabem, więc może mi ten rematch wyjdzie jeszcze na dobre.
Kiedy w piatek wracałam z hostką i chłopcami z basenu, hostka tradycyjnie włączyła irlandzką muzykę. Powiedziałam jej wtedy, że to zabawne, bo host dad z tej nowej rodzinki jest Irlandczykiem. Ona jakoś to skomentowała i powiedziała, że jak rozmawiała z tą nową host mum przez telefon to tamta zadała jej mnóstwo pytań na mój temat, a ona sama mnie bardzo wychwaliła, mówiła jaka to wspaniała nie jestem. Nowa hostka zapytała się jej m.in. dlaczego jestem w rematchu (bo to jest najważniejsze w sumie), a ona powiedziała że przez tę stłuczkę, ale jeśli ja u nich nie muszę prowadzić to żeby się nie przejmowała, bo z dziećmi jestem świetna. A ta nowa na to: hmm.. chyba ją wybiorę. Na co moja: rozmawiałaś z nią w ogóle? Chyba powinnaś najpierw z nią porozmawiać! :D

Obecna rodzinka chciała zatrzymać mnie u siebie dłuzej, ale ta nowa zgodziła się tylko na początek września.
Pod koniec tego lub przyszłego tygodnia hości zabierają mnie na pożegnalną 'Chicago pizzę'. Smutno tak.

Swoją drogą to mam nadzieję, że w Ann Arbor jest co robić. To miasteczko jest mniejsze od Naperville, ale jest tam jeden z największych uniwersytetów w kraju, więc będzie dużo młodych ludzi i nie powinnam mieć problemu z kursami. Będę mieszkać ok 40 min od Detroit, ale po obejrzeniu zdjęć z Detroit w google, jakoś specjalnie mnie to nie cieszy :D Za to bedę mieszkać tylko 4h autem od Toronto, więc wystarczy tylko ugadać wolne z hostami i kupić bilety na busa lub samolot, co bym mogła święta spędzić z rodziną <3