22 września 2014

Pierwszy tydzień w nowym domu


Po przylocie na lotnisko w Detroit poszłam zaraz odebrać swoją walizkę. Nie szukałam jej zbyt długo, bo tym razem bystra część mnie znalazła informację o odbiorze walizki na bilecie. Zdjęłam swoją ciężką różową walizkę z taśmy, poczekałam trzy minuty i zaraz zobaczyłam moją nową host mum z małą B. Przytuliłyśmy się na powitanie i poszłyśmy w kierunku auta. Do domu jechałyśmy około pół godziny. Mimo lekkiego stresu rozmawiałyśmy bardzo swobodnie. HM powiedziała mi co nieco o nich i o planach na weekend. Kiedy dotarłyśmy do domu i wyjęłyśmy moje rzeczy z samochodu, wyszedł host dad, przywitał się i pomógł nam wnosić moje rzeczy do środka. Najpierw oprowadzili mnie po domku. Będąc w moim pokoju, HD podniósł materac, który jest na łóżku i powiedział mi, że pod spodem jest duży schowek więc mogę tam włożyć swoje walizki, a HM dodała: '...albo przechowywać chłopców' :D Następnie zeszliśmy na dół i HM podała kolację, którą w 100% przyrządziła! Tak, nie była to, typowo amerykańska, kolacja z pudełek, ale przepyszna kolacja z organicznych składników. Moja nowa rodzinka odżywia się bardzo zdrowo, co mnie bardzo cieszy, bo może w końcu pozbędę się tego, co udało mi się zdobyć w Naperville (zapasy tłuszczu na zimę tu i ówdzie). Po kolacji, kiedy mała B już spała, siedzieliśmy we troje na kanapie i z laptopami na kolanach oglądaliśmy jakiś film. Wtedy też poznałam ostatniego członka rodziny - Bellę. Mimo moich najszczerszych chęci zaprzyjaźnienia się, ona do tej pory omija mnie szerokim łukiem, a kiedy podejdę zbyt blisko, ucieka w popłochu. Daje się pogłaskać jedynie wtedy, kiedy daję jej, jej ulubione kocie przysmaki.W sobotni poranek spakowaliśmy duży koc, wędki i trochę jedzenia do auta, i pojechaliśmy do dużego parku nad rzeką Huron. Po śniadaniu na trawie, HD wziął małą B. i poszli łowić ryby, a ja i HM wypożyczyłyśmy rowerek wodny. Nie wyglądał on jednak tak, jak te, którymi pływałam po zalewie w Cedzynie, ale przypominał bardziej ławeczkę na dwóch metalowych beczkach, z doczepioną gdzieś pomiędzy kierownicą. Ciężko się też pedałowało, szczególnie kiedy płynęłyśmy pod prąd, dlatego zamiast godziny, pływałyśmy jedynie niecałe 30min. prosto z parku pojechaliśmy do pobliskiej biblioteki na zajęcia z amerykańskiego języka migowego. Moje ulubione gesty to: więcej i wszystko zrobione ( w sensie 'all done'), i na pewno będę się starać nauczyć ich B.



 Zajęcia były dla rodziców i dzieci w wieku 0-2, więc troszkę dziwnie czułam się śpiewając piosenki dla dzieci i pokazując wszystkie gesty, ale fajnie, że spędziliśmy więcej czasu razem. Po powrocie do domu miałam czas na uporządkowanie swoich rzeczy i skype, potem zjedliśmy kolację i poszłam spać. W niedzielę rano pojechaliśmy wszyscy rano na mszę do kościoła w downtown (moi hości też są katolikami, więc stwierdziłam, że w sumie to mogę jeździć z nimi..), a potem na śniadanie do małej restauracji 'Afternoon Delight'. Resztę dnia spędziłam na rozmowach ze znajomymi i oglądaniu kotów na yt.. W sobotę zaczęłam już pomagać przy małej, a w niedzielę wkładałam jej pranie do szafy i kąpałam ją pod czujnym okiem HM. Mimo, że to jest tylko jedno dziecko, to mam tu naprawdę dużo obowiązków, a HM jest strasznie wymagająca i na początku ciężko było mi zapamiętać wszystko, co mam robić przy małej. W dodatku wytyka mi ona wszystkie, najmniejsze błędy, ale stwierdziłam, że to i tak lepsze niż niezwracanie uwagi, jak zwykła to robić moja poprzednia host mum. W poniedziałek pojechałam z host mum do pobliskiego centrum handlowego. One poszły na jakieś zajęcia dla mam i dzieci, a ja spacerowałam po sklepach. Wieczorem napisałam do au pair z mojej grupy w training school, bo wiedziałam, że też była w Ann Arbor. Odpisała mi jednak, że ona też była w rematchu i teraz mieszka w stanie Nowy Jork. Napisałam, że to szkoda, i ze mam nadzieję, iż nie była to rodzina *******, a ona nato, że niestety, ale byli to P. i M.! I tu się poważnie wystraszyłam, bo nie uśmiechało mi się, rzecz jasna, iść drugi raz w reatch. Jak się jednak okazało, była to sprawa między nimi i ja bym w sumie po tym nawet w rematch nie poszła. W dodatku oprócz tego, że mam dużo pracy, mi jest z nimi świetnie, z małą też mam bardzo dobry kontakt i tylko Bella nie jest do końca zadowolona, że się ktoś nowy do domu przypałętał.
W ciągu pierwszego tygodnia poznałam też kilka au pair z okolicy i ogarnęłam autobusy! Wszystko jest jednak wystarczająco blisko, bym mogła tam chodzić. Na przystanek idę jakieś 7min, a stamtąd do centrum jadę około 12min (idę 35min), a w drugą strone, do centrum handlowego, jadę 8 min. Mam też CVS 10min do domu i różne małe sklepiki i knajpki w pobliżu, więc tym razem nie ma tragedii.

Samo Ann Arbor jest tak świetne, że poświęcę mu osobny post, tym bardziej, że ten powstaje w zeszycie, w moim małym pokoiku na poddaszu drewnianej chatki, gdzieś na północy Michigan.

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że z tą rodziną będzie okej :) Powodzenia i czekam na zdjęcia Ann Arbor, strasznie mnie ciekawi to miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też czekam na relację i foty miejscowości!
    Powodzenia z nową rodzinką :)

    OdpowiedzUsuń