Mój lot był w piątek o 15:15, więc cały czwartek i w piątek rano jeszcze
pracowałam, ale jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało, bo chłopcy mieli już
szkołę. W czwartek, jako że hości nic nie wspominali, w przerwie od pracy
umówiłam się na wieczór ze znajomymi. Od razu po pracy wskoczyłam pod prysznic
i kiedy jedliśmy kolacje, hostka zapytała, czy mam jakieś plany na wieczór, bo
chcieli mnie zabrać na lody. No przykro mi, trochę późno.. Ostatni wieczór w
Naperville spędziłam więc w jakiejś włoskiej knajpce w downtown, ze znajomymi,
słuchając Steva z North
of Eight.
Na szczęście spakowałam się już kilka dni
wcześniej, zostawiając sobie na wierzchu tylko kosmetyki i ubrania na te kilka
dni, które później wyrzuciłam. Nie chciałam ich już wkładać do walizki, bo się
bałam, że się później nie zamknie.. :D
W piątek rano jak zwykle, zaczęłam pracę o
8. Zeszłam na dół, chłopcy byli już ubrani, więc tylko naszykowałam im
śniadanie, zjedliśmy, hostka wzięła Gavina i Keegana do ich szkół, a ja
sprzątnęłam kuchnię i zaprowadziłam Tre, którego szkoła jest oddalona od domu o
jakieś 5 min piechotą. Po powrocie wyjęłam z suszarki ręczniki, świeżą pościel
i dokończyłam sprzątanie swojego pokoju i łazienki, żeby nie zostawić po sobie
bałaganu. Muszę się pochwalić, ze chyba nie widziałam tego pokoju bardziej
czystego ^^
Jak już skończyłam to zniosłam swoje
walizki na dół, położyłam klucze od domu i kartę sim na półce w kuchni, a także
kartkę i czekoladki, które miałam dla rodzinki. Ok, poszłam w rematch, ale
spędziłam tam naprawdę cudowne dwa miesiące. Strasznie tęsknię teraz za tymi
urwisami, które na dobranoc dawały mi buziaki i mówiły 'I love you'. Kiedy byłam
w kuchni weszła tam host mum z drobiazgiem dla mnie. Dała mi ramkę z ich
zdjęciem i list, który pozwoliła mi otworzyć dopiero jak pojadę. Przytuliła
mnie i oczywiście nam obu pociekły łzy. Trochę porozmawiałyśmy i niedługo potem
przyjechała moja taksówka (hostka nie mogła mnie zawieźć, bo musiała jechać po
dzieci, a host był w pracy, ale oczywiście mi za nią zapłacili).
Na wszelki wypadek w taksówce jeszcze raz
sprawdziłam, czy mam telefon, i bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo, jak się
okazało, zostawiłam go w salonie!
Na lotnisko jechałam około godzinę z
rozgadanym kierowcą z Iraku, czy skądśtam. Podwiózł mnie pod sam terminal
trzeci, pomógł wyjąć walizki, pożegnał się i życzył powodzenia w Michigan.
Po wejściu do budynku stanęłam od razu w
kolejce do stanowiska American Airlines, gdzie się miałam odprawić. Było mi
ciężko, bo oprócz małej i wielkiej walizki miałam duużą materiałową torbę
wypchaną wszystkimi książkami, zeszytami, jakimiś teczkami z dokumentami, itd.
Podeszłam, dałam paszport, postawiłam wielką walizkę na wadze i... 56,7lbs! A
dozwolone jest 50, czyli przekroczyłam dopuszczalną wagę o jakieś 3kg. babeczka
odesłała mnie na ławkę, żeby się przepakować. Problem w tym, że ja nie za
bardzo miałam miejsce na cokolwiek, bo żeby domknąć obie walizki, musiałam
posadzić na nich Gavina jeszcze sama
usiąść. Rozsunęłam więc dużą walizkę. Większość ubrań miałam w worku
próżniowym, co było naprawdę genialnym pomysłem, ale niestety nie mogłam przez
to wyjąć zbyt wielu rzeczy, bo wolałam go nie otwierać.. Przełożyłam kilka par
spodni i jakieś drobiazgi do materiałowej torby, ciężki naszyjnik do kieszeni
kurtki, ale to i tak niewiele dało - musiałam pozbyć się kilku rzeczy. Poszły
najcięższe: lakiery do paznokci (tak, ważyły trochę ;p ), baterie, 2 pary
jakichś butów jeszcze z Polski i kilka prawie pełnych butelek kosmetyków do
kąpieli (miałam mniejsze wersje w podręcznym, no ale i tak ich szkoda). Tym
razem zamykanie walizki poszło łatwiej, ale oczywiście i tak musiałam na niej
usiąść i jeszcze trochę się siłować z suwakiem, co rozbawiło strażników
stojących nieopodal. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy (dużą i małą walizkę,
materiałową torbę, która była już prawie tak duża jak mała walizka, bluzę,
kurtkę, okulary przeciwsłoneczne, duże słuchawki i paszport) i poszłam znów do
tej kobitki z American Airlines. Położyłam walizkę na wagę - 47lbs! (czyli
mogłam troszkę rzeczy zostawić). Zapłaciłam za bagaż i poszłam wydrukować kartę
pokładową. Później udałam się w stronę bramek. Położyłam wszystko, włącznie z
butami, do skrzynek. Oczywiście laptopa zapakowałam wcześniej tak, żeby było go
łatwo wyjąć, ale mi przecież nigdy nic nie może pójść łatwo i wypadły mi przy
tym jakieś tampony, czy coś tam, które pomagał mi zbierać miły pan stojący za
mną.. Kiedy już przeszłam przez bramkę i zebrałam wszystko, co moje, pamiętając
historię z Kanady, poszłam prosto w stronę wyjścia G18, po drodze zahaczając
tylko o Subway. Do samolotu miałam jakąś godzinę, więc słuchając Magic! - Rude
(piosenki, którą zawsze śpiewaliśmy w aucie i przy stole, w przerwach od
irlandzkiej Whiskey in the Jar), otworzyłam list od Denise. Nie był długi, ale
to, co napisała, było bardzo miłe i wzruszające. Pocieszające jest to, że ja na
pewno ich niedługo zobaczę, kiedy pojadę do Chicago żeby odwiedzić znajomych.
10 minut przed wejściem na pokład samolotu rozszalała się burza, więc po
wejściu na pokład musieliśmy czekać aż przestanie padać.
Wystartowaliśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Obok mnie siedziała jakaś dziewczyna, której było najwyraźniej bardzo niedobrze. Cały czas trzymała torebkę na wymioty i głowę miała między kolanami. Ja naprawdę uwielbiam latać, ale chyba mi się od niej udzieliło, bo aż też się średnio czułam. Było bardzo dużo chmur, więc niewiele mogłam zobaczyć, jednak kiedy zbliżaliśmy się do lądowania zobaczyłam mnóstwo jezior i jeszcze więcej zieleni. Z takim widokiem i Beyonce w słuchawkach powitałam Detroit.
Wydaje mi sie że rodzinka trochę żałowała ze wziela Cię w rematch.
OdpowiedzUsuńNapisz jak tam u nowej rodzinki!! Jestem bardzo ciekawa :D