12 października 2014

Październik w słowach: Odkrycie kulinarne - wersja au pair

Przez ostatnie trzy miesiące ciagle odkrywam nowe potrawy, smaki. Kiedy byłam jeszcze w Naperville amerykańskiego jedzenia miałam pod dostatkiem! Przynajmniej raz w tygodniu host robił burgery, hot dogi albo inne pyszne żeberka, każdego ranka mogłam wybierać spośród kilkunastu rodzajów płatków śniadaniowych i oczywiście zapoznałam się z przepysznym frozen yoghurt, nie wspominając już o wielkich amerykańskich pancakes! Byłam też kilka razy na kolacji u znajomych z Indii i mimo, ze pikantne jedzenie jest zdecydowanie nie dla mnie, to było ono tak pyszne, że próbowałam wszystkiego (popijając oczywiście litrami wody).
Moja druga rodzinka pod względem jedzenia znacznie różni się od poprzedniej. Po pierwsze moja host mum wszystkie kolacje przyrządza sama i nie są to potrawy z pudełek, jak zwykła to robić moja pierwsza rodzinka. Po drugie, moja obecna rodzina kupuje wszystko organiczne, więc jest o niebo zdrowiej! Moja host mum ma włoskie korzenie, więc dania kuchni włoskiej goszczą na naszym stole bardzo często, a poza tym gotuje naprawdę rewelacyjnie, więc jedzenie to naprawdę sama przyjemność :D

 Nie jestem też już tak wybredna i nauczyłam się jeść wiele rzeczy! Pierwsze i dla wielu chyba najbardziej szokujące... pizza! Tak, nie lubiłam pizzy. Nie to, że nie jadłam bo tłusta, czy coś. Po prostu mi nie smakowała. Po przylocie do USA albo stałam się bardziej otwarta na nowe smaki, albo po prostu zbyt nieśmiała żeby odmówić i powiedzieć, że tego nie lubię :D Jem też na przykład ser żółty który wcześniej raczej wyjmowałam z kanapek i nie omijam już żadnych warzyw (poza oliwkami [bleh!]).

Jako, że au pair to wymiana kulturowa, moi host rodzice, dzięki mnie poznają też kuchnię polską. 
Mieszkając w Naperville, pod dostatkiem miałam polskich sklepów, więc raz, przy okazji, kupiłam pierogi z mięsem i kapustą, które zaserwowałam mojej poprzedniej rodzince na kolacje. Tak im posmakowały, że host dad później jeszcze kilka razy kupował je sobie na lunch :D Oprócz tego, w obu domach robiłam moje ukochane naleśniki <3 Hostka w pierwszym domu była zachwycona i pytała się mnie jak ja to robię, że są takie cienkie :D Zapytała się mnie, czy jemy je z mięsem, ja jej odpowiedziałam, że tak i wytłumaczyłam jak robimy krokiety, a ona na to: trochę jak tacos, i zjadła je 'po meksykańsku' :D Druga hostka spróbowała naleśniki z dżemem, tak jak ja to robiłam, i stwierdziła, że smakują jej jak naleśniki, które jadła w restauracji, co było dla mnie ogromnym komplementem :) 
Mała ciekawostka: brytyjskie słowo na naleśniki to 'pancakes', ale tutaj w Stanach oznacza to te grube, a czasem i bardzo duże naleśniki. Jeśli chcemy dostać te pyszne cieniutkie, nienapakowane chemią, zamawiamy 'crapes' (fr. la crêpe-naleśnik).
Dzisiaj byłam ambitna i postanowiłam zrobić rosół! Niestety w domu nie było wszystkich składników, więc mój rosół był bidny, bo nie miałam pietruszki, pora, selera, liścia laurowego, ziela angielskiego, ani kostki rosołowej, ale jakoś udało mi się go ugotować i wyszedł nawet niezły!
Dam znać jak zrobię pierogi! :D

Take care & let the taste be your guide! :)



2 komentarze:

  1. lubie czytac Twojego bloga :) zapraszam tez do mnie ja zawitam za 10 dni :) www.aupair-fit.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Super że ci się układa u nowej rodzinki :) Trzymam kciuki za dalsze losy :)

    OdpowiedzUsuń